W czasie II Wojny Światowej Warszawa włączona została do dystryktu warszawskiego w Generalnym Gubernatorstwie i podlegała w całości niemieckiemu okupantowi. Trudno wyobrazić sobie, jak ciężki był to czas. Aresztowania, łapanki, wywózki na roboty czy do obozów koncentracyjnych to była codzienność. Jednak Polacy nie poddali się tej rzeczywistości na różne sposoby walcząc z prześladowcą.
Rzeczywistość okupacyjna i opór Polaków
Jeszcze zanim stolica Polski poddała się i skapitulowała 28 września 1939 roku, 27 września powołana zostaje Służba Zwycięstwu Polski, czyli późniejsza Armia Krajowa – tajna organizacja zbrojna Polski Podziemnej. Niezależnie od oficjalnych organizacji ludzie buntowali się na różne sposoby. Najsłynniejszym przekazem dotyczącym działań sabotażowych są legendarne „Kamienie na Szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Jednak historia, którą chcę dziś opisać wydarzyła się już po śmierci wszystkich głównych bohaterów tej niezwykłej pozycji.
Jak wiemy, Polacy opierali się na różne sposoby – nie wykonywali poleceń okupanta, organizowali akcje małego sabotażu, a młodzi kontynuowali naukę w ramach tajnego nauczania. Ci, którzy osiągali dojrzałość uczestniczyli w akcjach bojowych. Odbywały się one także na terenie Warszawy, od pewnego momentu było ich nawet całkiem sporo. Odpowiadał za nie oddział dywersji bojowej Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej Agat (Anty-Gestapo) – przemianowany w 1944 na Pegaz (Przeciw-Gestapo). Organizowano zamachy głównie na funkcjonariuszy służb niemieckich w Polsce – tych szczególnie okrutnych i brutalnych. I tak na przykład jednym z pierwszych, który „stracił głowę” w wyniku zaplanowanego zamachu był niejaki Franz Bürkl w dniu 7 września 1943 roku. Był jednym z najokrutniejszych członków załogi Pawiaka. Jednak nie będziemy się tym razem skupiać na nim.
Heroiczna postawa warszawiaków i opór jaki stawiali, stał się w pewnym momencie nie do zniesienia dla okupanta. Najróżniejsze zamachy na mundurowych oraz współpracujących z nimi konfidentów spowodowały, że zaborca nie mógł dłużej czuć się bezpiecznie i komfortowo.
Najlepiej sprawę oddaje cytat generalnego gubernatora Hansa Franka:
„Mamy w tym kraju jeden punkt, z którego pochodzi wszystko zło: to Warszawa. Gdybyśmy nie mieli Warszawy w Generalnym Gubernatorstwie, to nie mielibyśmy 4/5 trudności, z którymi musimy walczyć. Warszawa jest i pozostaje ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju. „
Potrzebna była więc jakaś tajna broń. Stał się nią niejaki Franz Kutschera – zasłużony już na innych polach w działaniach antypartyzanckich. Został więc zatrudniony jako dowódca SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa 25 września 1943 roku. Zdając sobie sprawę, że będzie wrogiem publicznym numer 1, raczej się nie wychylał. Jednak właściwie zanim na dobre się zadomowił, wydany został na niego wyrok polski podziemnej. Jego czyny i zarządzenia doprowadziły do tego, że szybko zaczął być nazywany „katem Warszawy”. Postanowił bowiem uderzyć w ludność cywilną. Niemal codziennie dochodziło do łapanek i rozpowszechnionych wtedy na niespotykaną skalę egzekucji publicznych.
Na czym polegały egzekucje publiczne?
Warto tu na chwilę zrobić przystanek i wyjaśnić, że wcale nie chodziło o zbieranie grup ludzi, którzy mieli przyglądać się egzekucjom. Owszem, dochodziło do nich na ulicach, ale funkcjonariusze rozganiali gapiów. Publikowali za to listy osób przeznaczonych do kolejnych egzekucji, jeśli tylko jakiemuś Niemcowi spadnie przysłowiowy włos z głowy. Nie wiem nawet co bym czuła gdybym na takiej liście zobaczyła jakąś bliską sobie osobę, która w tym czasie byłaby przetrzymywana na Pawiaku. Tak właśnie działał ten terror. Ludzie przeżywali koszmar. Dodatkowo egzekucje odbywały się pod oknami, w różnych miejscach Warszawy, często przy akompaniamencie niemieckiej muzyki. Sytuacja ta trwała kilka miesięcy, bowiem Kutschera sprawnie ukrywał swoją tożsamość.
Rozpoznanie, przygotowanie i przeprowadzenie akcji
W dzisiejszych czasach – internetu i najnowszych technologii praca szpiega to raj. Wtedy jednak tak naprawdę nikt nie widział jak Kutschera wygląda, ba do pewnego momentu nie wiedzieli nawet jak ma na imię i nazwisko, gdyż obwieszczenia podpisywał jako „Dowódca SS i policji na Dystrykt Warszawski”. Jego tożsamość odkryto właściwie przypadkowo. Szef komórki wywiadu oddziału „Agat”, Aleksander Kunicki, ps. Rayski, często bywał na rozpoznaniach w dzielnicy niemieckiej i pewnego dnia zauważył, że oficer przywieziony limuzyną do siedziby SS, mieszczącej się przy Alejach Ujazdowskich 23, nosi odznaki generalskie. Szybko skojarzył fakty.
W dniu 21 stycznia Bronisław Pietraszewicz „Lot” – dowódca I plutonu „Agatu” otrzymał rozkaz wykonania wyroku i od razu przystąpił do opracowania planu akcji. Pierwsza próba podjęta została 28 stycznia 1944 roku. Niestety Kutschera nie pojawił się tego dnia w pracy i trzeba było akcję odwołać. Kolejny termin ustalono na 1 lutego.
Obok wspominanego już Bronisława Pietraszewicza „Lot” w akcji udział wzięli: Maria Stypułkowska Chojecka „Kama”, Elżbieta Dziembowska „Dewajtis”, Anna Szarzyńska – Rewska „Hanka”, Stanisław Huskowski „Ali”, Zdzisław Poradzki „Kruszynka”, Michał Issajewicz „Miś”, Marian Senger „Cichy”, Henryk Humięcki „Olbrzym”, Zbigniew Gęsicki „Juno”, Bronisław Hellwig „Bruno” i Kazimierz Sott „Sokół”.
Całość trwała około 3 minut i zaczęła się około godziny 9.00. Kiedy Kutschera dojeżdżał ze swoim szoferem do siedziby SS w Alejach Ujazdowskich drogę zajechał mu Issajewicz „Miś”. Zanim to nastąpiło Maria Stypułkowska-Chojecka ps. „Kama”, w chwili gdy zauważyła samochód Kutschery, zawiesiła pelerynę na prawej ręce, a następnie przeszła na drugą stronę ulicy. To był pierwszy znak. Na ten sygnał Elżbieta Dziębowska ps. „Dewajtis” podeszła do chodnika i wyciągnęła białą torebkę i także przeszła na drugą stronę. Kolejno Anna Szarzyńska-Rewska ps. „Hanka” odebrała znak od „Dewajtis” i przekazała ustnie sygnał „Lotowi”. Ten z kolei dał wcześniej opisywany znak do rozpoczęcia akcji. Od rozpoczęcia zamachu i w czasie prawie całego zajścia z pobliskich budynków trwał bardzo intensywny ostrzał w kierunku wykonawców i uczestników polskiej strony.
Śmierć bohaterów akcji
Cel został osiągnięty, w wyniku zamachu Franz Kutschera poniósł śmierć, zginęło także kilku Niemców, a kilku zostało rannych. Niestety były też ofiary po stronie organizatorów akcji. Co prawda wszystkim uczestnikom udało się zbiec z miejsca wydarzeń, ale podczas wymiany ognia ciężko ranni zostali Bronisław Pietraszewicz „Lot” i Marian Senger „Cichy”. Szpitale odmawiały przyjęcia rannych. W końcu udało się – Kazimierz Sott „Sokół” i Zbigniew Gęsicki „Juno” przewieźli kolegów do Szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze. Niestety wracali tą samą drogą i zostali otoczeni przez Niemców na moście Kierbedzia (dziś most Śląsko-Dąbrowski). Nie chcąc wpaść w ręce gestapo, ratowali się skokiem do Wisły. Zginęli w jej nurtach. „Lot” i „Cichy” zmarli w wyniku ran kilka dni później.
Konsekwencje zamachu
Po takim wydarzeniu, nie mogło się obyć bez represji. Niemcy nałożyli na Warszawę 100 milionów złotych kontrybucji, a w dzień po akcji, czyli 2 lutego 1944 roku w Alejach Ujazdowskich 21, rozstrzelano 100 zakładników.
Upamiętnienie
Dziś obchodzimy 75. rocznicę akcji zbrojnej przeciwko Franzowi Kutscherze. Warto pamiętać o niej i o jej bohaterach. Z tej okazji w Warszawie odbywają się spacery. Zachęcamy do wzięcia w nich udziału, albo samodzielnej wędrówce, bowiem w Alejach Ujazdowskich są po tym wydarzeniu wyraźne pamiątki – tabliczki wmurowane w chodniki, w miejscach, w których stały łączniczki oraz kamień stojący przed byłą siedzibą SS przy Alejach Ujazdowskich 23.
Kamila